Samotność w wieku 40 lat. Wyjazd w góry, który rozdarł moje życie na pół
Zimny kieliszek czerwonego wina drżał w mojej dłoni, kiedy patrzyłam na rozświetlone okna sąsiadów. Czterdzieste urodziny. Miało być inaczej. Miały być śmiechy, gwar, może nawet tort z napisem „Sto lat, Kinga!”. Zamiast tego – cisza, echo własnych kroków i świadomość, że jestem sama. Nawet mama nie zadzwoniła – obraziła się po ostatniej kłótni o to, że nie mam dzieci i „marnuję życie”.
Wstałam od stołu, przeszłam przez salon pełen książek i zdjęć z podróży, które miały być dowodem na to, że jestem szczęśliwa. Ale nie byłam. Praca w korporacji dawała mi bezpieczeństwo finansowe, ale odbierała wszystko inne. Przyjaciółki? Każda zajęta własną rodziną. Brat? Od lat nie rozmawiamy po awanturze o spadek po ojcu.
Tego wieczoru podjęłam decyzję: muszę uciec. Gdziekolwiek. Wpisałam w wyszukiwarkę „domki w Bieszczadach” i zarezerwowałam pierwszy wolny termin. Następnego dnia rzuciłam szefowi na biurko urlopówkę.
– Kinga, wszystko w porządku? – zapytał z troską, której nigdy wcześniej nie słyszałam.
– Muszę odpocząć – odpowiedziałam krótko i wyszłam.
Droga do Cisnej była długa i kręta. Padał śnieg, radio grało stare przeboje Lady Pank, a ja płakałam tak, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce. W domku przy lesie przywitała mnie cisza i zapach drewna. Wydawało mi się, że tu nikt mnie nie znajdzie – ani mama z pretensjami, ani szef z mailami, ani własne myśli.
Pierwszego wieczoru poszłam do karczmy na pierogi i herbatę z malinami. Wszędzie pary – młode, starsze, zakochane. Siedziałam sama przy oknie i czułam się jak wyrzutek. Wtedy zobaczyłam jego – siedział przy barze, zamawiał grzane piwo i wyglądał równie zagubiony jak ja.
Nasze spojrzenia spotkały się przypadkiem. Uśmiechnął się nieśmiało.
– Przepraszam… czy to miejsce wolne? – zapytał chwilę później, wskazując krzesło obok.
– Tak… proszę – odpowiedziałam zaskoczona własnym głosem.
Nazywał się Michał. Miał 41 lat, był architektem z Krakowa. Rozwiedziony od dwóch lat, bez dzieci. Rozmawialiśmy długo – o pracy, o tym jak trudno jest zaczynać od nowa po czterdziestce, o rodzinnych konfliktach.
– Moja matka twierdzi, że jestem egoistą, bo nie chcę wracać do żony – wyznał gorzko.
– Moja uważa mnie za porażkę, bo nie mam dzieci – odpowiedziałam i oboje wybuchliśmy śmiechem przez łzy.
Następnego dnia poszliśmy razem na szlak. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja czułam się lekka jak nigdy wcześniej. Michał opowiadał o swoim dzieciństwie w Nowym Sączu, o ojcu alkoholiku i matce, która nigdy nie była z niego dumna.
– Wiesz… czasem myślę, że jestem niewidzialny – powiedział nagle.
– Ja też tak mam – przyznałam cicho.
Wieczorem siedzieliśmy przy kominku w moim domku. Piliśmy herbatę z rumem i słuchaliśmy ciszy.
– Kinga… dawno nie czułem się tak spokojny – powiedział nagle i dotknął mojej dłoni.
Nie wiem kiedy zaczęliśmy się całować. Nie wiem kiedy przestałam myśleć o tym, co wypada w moim wieku. Byliśmy tylko my – dwoje ludzi spragnionych bliskości.
Przez kolejne dni byliśmy nierozłączni. Chodziliśmy po górach, gotowaliśmy razem obiady, śmialiśmy się z głupot. Czułam się młoda jak nigdy wcześniej.
Ale rzeczywistość upomniała się o nas szybciej niż sądziłam. Ostatniego wieczoru Michał był dziwnie milczący.
– Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
– Muszę ci coś powiedzieć…
Serce mi zamarło.
– Kinga… moja była żona jest chora. Ma raka. Ostatnio do mnie dzwoniła… Prosiła o pomoc. Nie wiem co robić…
Patrzyłam na niego w milczeniu. Wiedziałam już wtedy, że to koniec naszej bajki.
– Michał… musisz wrócić do niej – powiedziałam cicho.
– Ale ja…
– Nie możesz zostawić jej samej. Ja bym tego nie zrobiła na twoim miejscu.
Przytulił mnie mocno i płakał jak dziecko.
Wyjechał następnego ranka. Zostawił mi kartkę: „Dziękuję za wszystko. Dałaś mi nadzieję.”
Wróciłam do Warszawy inną kobietą. Praca już nie miała znaczenia. Mama zadzwoniła po tygodniu:
– Kinga! Gdzie ty byłaś?! Martwiłam się!
– Byłam w górach…
– Sama?! Ty chyba zwariowałaś! W tym wieku?!
– Mamo… ja już nie chcę żyć tak jak dotąd.
Rozłączyła się obrażona.
Brat napisał SMS-a: „Może byśmy pogadali? Tyle czasu minęło…”
Odpisałam: „Chętnie.”
Michał odezwał się po dwóch miesiącach:
– Kinga… ona umarła. Zostałem sam z jej matką i pustym mieszkaniem. Myślisz… że moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
Nie odpowiedziałam od razu. Bałam się kolejnego rozczarowania. Ale po tygodniu napisałam: „Spotkajmy się.”
Dziś mija rok od tamtego wyjazdu. Nie jesteśmy razem – Michał wyjechał do Norwegii szukać pracy i siebie samego. Ja pogodziłam się z bratem, nauczyłam się piec chleb i adoptowałam kota ze schroniska.
Czasem patrzę na zdjęcia z Bieszczad i myślę: czy można jeszcze uwierzyć w szczęście po czterdziestce? Czy samotność to wyrok na całe życie? A może wszystko jest jeszcze przede mną?