Moje dzieci zapomniały o mnie na lata: ale gdy usłyszały o testamencie, wróciły jak burza

— Naprawdę chcesz to zrobić, mamo? — głos Pawła drżał z tłumionej złości, a jego żona, Agnieszka, patrzyła na mnie z wyższością, której nie znosiłam od lat. Stałam w kuchni, opierając się o blat, czując jak serce wali mi w piersi. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem — czy to nie ironia losu? Przez lata nie odbierali telefonów, nie odwiedzali mnie nawet w święta, a teraz cała rodzina zebrała się w moim domu, bo usłyszeli plotkę o testamencie.

Nie wiem, czy bardziej bolało mnie ich nagłe zainteresowanie, czy świadomość, że przez tyle lat byłam dla nich nikim. Zawsze powtarzałam sobie: „Oni mają swoje życie, nie chcę przeszkadzać”. Ale kiedy po śmierci mojego męża zostałam sama w tym dużym domu na obrzeżach Krakowa, czekałam na każdy telefon, każdą wiadomość. Czekałam na wnuki, które nawet nie pamiętały mojego imienia.

— Mamo, przecież to nasz dom rodzinny — odezwał się drugi syn, Michał. — Jak możesz oddać go komuś obcemu?

— Obcemu? — powtórzyłam z goryczą. — Magda jest moją siostrzenicą. Przynajmniej ona pamiętała o mnie przez te wszystkie lata.

Agnieszka przewróciła oczami. — To nie jest sprawiedliwe wobec twoich dzieci.

Przez chwilę patrzyłam na nich wszystkich: dwóch dorosłych mężczyzn, ich żony i czwórkę wnuków, którzy stali za drzwiami salonu i szeptali coś do siebie. Przypomniałam sobie ostatnie święta Bożego Narodzenia — siedziałam wtedy sama przy stole, patrząc na puste krzesła. Wtedy jeszcze łudziłam się, że zadzwonią. Że ktoś zapyta: „Mamo, jak się czujesz?”

Ale nie zadzwonili. Zawsze byli zbyt zajęci. Paweł miał firmę transportową i wiecznie był w rozjazdach. Michał pracował jako informatyk i twierdził, że nie ma czasu nawet dla własnych dzieci. Ich żony traktowały mnie jak obowiązek — raz w roku przysyłały kartkę na imieniny.

Tylko Magda przyjeżdżała co tydzień. Robiła mi zakupy, pomagała w ogrodzie, czasem po prostu siedziałyśmy razem przy herbacie i rozmawiałyśmy o życiu. To ona zauważyła pierwsze objawy mojej choroby — drżenie rąk, zapominanie słów. To ona zabrała mnie do lekarza.

— Mamo, przecież zawsze mogłaś zadzwonić — powiedział Michał z wyrzutem.

— Dzwoniłam — odpowiedziałam cicho. — Ale nigdy nie odbieraliście.

W salonie zapadła cisza. Słyszałam tylko tykanie starego zegara dziadka. W końcu Paweł podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

— Przepraszamy — powiedział bez przekonania. — Ale nie możesz tak po prostu oddać domu komuś innemu.

Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę byłam dla nich tylko właścicielką domu? Czy przez te wszystkie lata nie zasłużyłam na nic więcej?

— A co z nami? — zapytała nagle najmłodsza wnuczka, Zosia. Miała dwanaście lat i patrzyła na mnie wielkimi oczami. — Babciu, przecież my cię kochamy.

Uśmiechnęłam się smutno. — Kochacie mnie? A kiedy ostatnio byłaś u mnie?

Zosia spuściła głowę.

Wiedziałam już wtedy, że decyzja zapadła. Nie chodziło o zemstę ani o pieniądze. Chciałam tylko poczuć się ważna dla kogoś, kto naprawdę mnie kocha i szanuje.

— Dom zapiszę Magdzie — powiedziałam stanowczo. — Bo ona była przy mnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam.

Agnieszka wybuchła płaczem. Paweł zaczął krzyczeć coś o niesprawiedliwości i rodzinnych tradycjach. Michał wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w kuchni. Tylko Zosia podeszła do mnie i przytuliła się mocno.

— Babciu… przepraszam.

Pogłaskałam ją po głowie.

Wieczorem siedziałam przy oknie i patrzyłam na ogród. Myślałam o tym wszystkim, co straciłam przez te lata samotności i milczenia. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam bardziej walczyć o swoje dzieci?

A może to oni powinni byli zawalczyć o mnie?

Czasem zastanawiam się: czy dom naprawdę może być ważniejszy od miłości? Czy majątek potrafi zastąpić rodzinne ciepło? Może ktoś z was zna odpowiedź…