Zgubiłam się bez mamy – czy kiedykolwiek wybaczę sobie nasze ostatnie słowa?

— Nie rozumiesz mnie, mamo! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami do swojego pokoju. Słyszałam jeszcze jej cichy głos zza ściany: — Marto, proszę, porozmawiajmy… Ale wtedy byłam zbyt wściekła, zbyt dumna, żeby odpowiedzieć. To był ostatni raz, kiedy rozmawiałyśmy. Ostatni raz, kiedy mogłam powiedzieć jej coś więcej niż tylko słowa pełne żalu i pretensji.

Minęły trzy lata, a ja wciąż pamiętam tamten wieczór jakby wydarzył się wczoraj. Mama zmarła nagle — zawał serca, niespodziewany, brutalny. Ostatnie wspomnienie to nie jej uśmiech, nie ciepłe objęcie, ale mój krzyk i jej zawiedzione spojrzenie. Od tamtej pory żyję z poczuciem winy, które nie daje mi spać.

Wszystko zaczęło się od drobiazgów. Mama zawsze była wymagająca — chciała, żebym była najlepsza w szkole, żebym nie zadawała się z „podejrzanymi” koleżankami, żebym wracała do domu przed zmrokiem. Ja miałam wtedy siedemnaście lat i czułam się jak ptak zamknięty w klatce. Marzyłam o wolności, o tym, żeby ktoś w końcu mnie zrozumiał. Tata był wiecznie nieobecny — praca w delegacji, wieczorne spotkania ze znajomymi. Zostawałyśmy same: ja i mama, dwie kobiety pod jednym dachem, które coraz mniej potrafiły ze sobą rozmawiać.

Pamiętam, jak pewnego dnia wróciłam późno do domu. Mama czekała w kuchni, siedząc przy stole z kubkiem zimnej herbaty. — Marto, gdzie byłaś? Martwiłam się! — Jej głos drżał ze zmęczenia i lęku. — Przecież mam siedemnaście lat! Nie możesz mnie kontrolować na każdym kroku! — odpowiedziałam ostro. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam łzy w jej oczach. Ale zamiast się zatrzymać, zamiast przytulić ją i powiedzieć „przepraszam”, odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.

Z czasem nasze rozmowy zamieniły się w krótkie wymiany zdań: „Zjesz obiad?”, „Nie jestem głodna”, „Masz zadanie domowe?”, „Zrobię później”. W domu panowała cisza przerywana tylko dźwiękiem telewizora lub stukotem klawiatury mojego laptopa. Mama próbowała do mnie dotrzeć — zostawiała mi liściki na biurku („Kocham Cię”, „Jestem z Ciebie dumna”), ale ja je ignorowałam. Wydawało mi się wtedy, że mam czas. Że jeszcze zdążę jej wszystko powiedzieć.

A potem przyszedł tamten dzień. Kłótnia o drobiazg — o to, że nie posprzątałam po sobie naczyń. Krzyczałyśmy na siebie jak obce osoby. Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Kiedy wróciłam kilka godzin później, mama już nie żyła.

Pogrzeb był jak sen na jawie. Tata płakał po raz pierwszy w życiu. Babcia tuliła mnie do siebie, powtarzając: „To nie twoja wina”. Ale ja wiedziałam swoje. Każda noc była walką z myślami: „Gdybym tylko…”, „Może gdybym przeprosiła…”, „Może gdybym nie wyszła wtedy z domu…”.

Przez pierwsze miesiące nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Przestałam chodzić do szkoły, zamknęłam się w sobie. Tata próbował mnie wyciągnąć na rozmowę:
— Marto, musisz żyć dalej.
— Nie umiem — odpowiadałam cicho.
— Mama by tego chciała.
— Skąd możesz wiedzieć? Nigdy cię nie było!

To był kolejny cios — dla niego i dla mnie. Nasza rodzina rozpadła się na kawałki.

Dopiero po roku zaczęłam powoli wracać do życia. Poszłam na terapię. Psycholog powiedziała mi coś ważnego: „Nie możesz zmienić przeszłości, ale możesz zmienić to, jak ją pamiętasz”. Zaczęłam pisać listy do mamy — przepraszałam ją za wszystko, opowiadałam o swoim bólu i tęsknocie. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej głos: „Marto, kocham cię mimo wszystko”.

Zaczęłam też rozmawiać z tatą. Okazało się, że on też czuje się winny — za to, że nie był obecny, że zostawił nas same z naszymi problemami. Przez długi czas unikaliśmy siebie nawzajem, bo każde z nas było zbyt zajęte własnym cierpieniem.

Najtrudniejsze były święta. Puste miejsce przy stole przypominało mi o wszystkim, co straciłam. Zazdrościłam koleżankom ich relacji z matkami — wspólnych zakupów, rozmów o chłopakach, nawet tych drobnych sprzeczek o bałagan w pokoju.

Dziś mam dwadzieścia lat i wciąż uczę się żyć bez mamy. Czasem wydaje mi się, że już sobie wybaczyłam, ale potem wracają wspomnienia i znów czuję ten sam ból. Najbardziej żałuję tego, że nie zdążyłyśmy się pogodzić. Że ostatnie słowa, jakie do niej powiedziałam, były pełne gniewu.

Często pytam siebie: czy kiedykolwiek będę w stanie naprawdę sobie wybaczyć? Czy można odnaleźć spokój po takiej stracie? Może ktoś z Was zna odpowiedź…