Dzwonek do drzwi. Otwieram i widzę zapłakaną teściową: Kochanka okradła ich do cna
— Otwórz, proszę… — usłyszałam przez drzwi głos, którego nie spodziewałam się usłyszeć o tej porze. Był zachrypnięty, łamiący się, pełen rozpaczy. Spojrzałam przez wizjer i zamarłam. Moja teściowa, pani Helena, stała na klatce schodowej, trzymając się poręczy jakby świat miał zaraz runąć jej pod nogami. Jej oczy były czerwone od płaczu, a policzki mokre od łez.
— Pani Heleno? Co się stało? — otworzyłam drzwi szeroko, choć serce waliło mi jak młotem. Przez piętnaście lat naszego małżeństwa z Janem nigdy nie przyszła do mnie po pomoc. Zawsze dawała mi jasno do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna.
— Ona… ona nas okradła… — wyszeptała, a jej głos załamał się jeszcze bardziej. — Wszystko… wszystko zabrała…
Zaprosiłam ją do środka. Usiadła na kanapie, skulona jak dziecko. Z kuchni przyniosłam jej szklankę wody, ale nawet nie spojrzała na nią. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, aż w końcu zaczęła mówić.
— Twój teść… on… miał romans — powiedziała cicho, jakby bała się, że ściany ją usłyszą. — Z jakąś młodą kobietą. Myślałam, że to tylko przelotne zauroczenie. Ale ona… ona go zmanipulowała. Przepisał na nią wszystko. Dom, oszczędności, nawet samochód. A teraz zniknęła. Zostawiła go bez niczego.
Patrzyłam na nią w osłupieniu. Przez lata Helena była dla mnie zimna i wyniosła, ale teraz widziałam w niej tylko zranioną kobietę. Przypomniałam sobie wszystkie nasze kłótnie o to, że nie mogę mieć dzieci, o to, że nie jestem „wystarczająco polska”, bo pochodzę z innego miasta, o to, że Jan zasługuje na kogoś lepszego. A jednak teraz przyszła właśnie do mnie.
— Gdzie jest pan Stanisław? — zapytałam ostrożnie.
— Siedzi w samochodzie pod blokiem. Wstydzi się wejść do środka. — Jej głos był pusty.
Wyszłam na balkon i rzeczywiście — zobaczyłam sylwetkę teścia w starym oplu. Siedział nieruchomo, patrząc w ciemność.
Przez głowę przelatywały mi setki myśli. Jan był wtedy w delegacji w Warszawie. Nasze dzieci spały już od dawna. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do niego i wykrzyczeć wszystko przez telefon: „Twój ojciec miał kochankę! Zrujnował waszą rodzinę!” Ale powstrzymałam się.
Zamiast tego wróciłam do salonu i usiadłam obok Heleny.
— Co zamierzacie zrobić? — zapytałam cicho.
— Nie wiem… Nie mam już siły walczyć — odpowiedziała i pierwszy raz od lat zobaczyłam w jej oczach coś na kształt wdzięczności.
Wtedy przypomniały mi się nasze własne walki z losem. Przez dziesięć lat staraliśmy się z Janem o dziecko. Każda nieudana próba była jak kolejny gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Helena nigdy nie ukrywała rozczarowania mną jako synową. Dopiero kiedy urodził się Michał, a potem Zosia, zaczęła traktować mnie z odrobiną szacunku.
Ale czy to wystarczyło? Czy teraz powinnam jej współczuć?
Następnego dnia rano zadzwonił Jan.
— Jak tam dzieciaki? — zapytał zmęczonym głosem.
— Wszystko dobrze… Ale musisz wrócić jak najszybciej — powiedziałam poważnie.
— Coś się stało?
— Twoi rodzice są u nas. Tata… miał romans. Kochanka ich okradła.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Przyjadę pierwszym pociągiem — powiedział tylko i rozłączył się.
Przez kolejne godziny próbowałam jakoś pocieszyć Helenę i Stanisława. On nie chciał rozmawiać z nikim. Siedział przy stole i gapił się w ścianę. Helena płakała cicho w pokoju gościnnym.
Wieczorem dzieci zaczęły zadawać pytania:
— Mamo, dlaczego babcia płacze?
— Bo jest jej bardzo smutno — odpowiedziałam wymijająco.
Kiedy Jan wrócił, atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. Wszyscy siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Jan patrzył na ojca z mieszaniną gniewu i rozczarowania.
— Jak mogłeś to zrobić mamie? — zapytał cicho.
Stanisław spuścił głowę.
— Myślałem… myślałem, że jeszcze mogę być szczęśliwy — wyszeptał.
Helena wybuchła płaczem.
— Po tylu latach! Po wszystkim, co razem przeszliśmy! Zostawiłeś mnie dla jakiejś dziewuchy!
Jan spojrzał na mnie bezradnie. Wiedziałam, że jego świat właśnie runął.
Przez kolejne dni próbowaliśmy jakoś poskładać tę rodzinę na nowo. Stanisław zamieszkał u nas w pokoju gościnnym, Helena spała z Zosią w jednym łóżku. Ja chodziłam jak cień po domu, próbując ogarnąć chaos.
Zaczęły wychodzić na jaw kolejne szczegóły zdrady i oszustwa. Okazało się, że kochanka Stanisława była profesjonalną oszustką — miała już na koncie kilka podobnych spraw w innych miastach Polski. Policja była bezradna: wszystko zostało przepisane legalnie.
Jan coraz częściej zamykał się w sobie. Zaczął pić więcej niż zwykle. Pewnego wieczoru usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:
— Boję się, że jestem taki sam jak on…
Objęłam go mocno.
— Nie jesteś. Jesteś dobrym człowiekiem i ojcem naszych dzieci.
Ale sama nie byłam tego taka pewna. Widziałam, jak bardzo ta sytuacja go zmieniła.
Helena powoli odzyskiwała siły. Zaczęła pomagać mi w domu, spędzała czas z wnukami. Czasem rozmawiałyśmy długo nocą o życiu, o zdradzie, o tym, jak trudno jest wybaczyć komuś najbliższemu.
Minęły tygodnie. Stanisław próbował odzyskać choć część majątku przez sąd, ale bezskutecznie. W końcu wyprowadził się do małego mieszkania socjalnego na obrzeżach miasta.
Helena została z nami jeszcze kilka miesięcy, aż w końcu wróciła do siebie — już inna niż kiedyś: cichsza, pokorniejsza.
A ja? Często zastanawiam się nad tym wszystkim wieczorami, kiedy dzieci śpią, a Jan siedzi zamyślony przy oknie.
Czy można odbudować rodzinę po takiej zdradzie? Czy wybaczenie naprawdę jest możliwe? A może są rany, które nigdy się nie zagoją?