„Tato, co teraz?” – Moja walka o rodzinę po tragedii na porodówce

– Panie Piotrze, proszę podpisać zgodę na cesarskie cięcie. Pańska żona traci dużo krwi – głos pielęgniarki był stanowczy, ale w jej oczach widziałem cień współczucia. Stałem pod drzwiami sali porodowej, ściskając w dłoni telefon. Dzwoniłem do teściowej, do mamy, do każdego, kto mógłby mi powiedzieć, że to tylko zły sen.

– Mamo, oni mówią, że coś jest nie tak z Kasią… – głos mi się łamał. – Proszę, przyjedź jak najszybciej.

Wszystko miało być inaczej. Kasia śmiała się jeszcze rano, żartowała z pielęgniarkami. Oboje czekaliśmy na naszego pierwszego syna – Michała. Mieliśmy już wszystko przygotowane: łóżeczko, maleńkie ubranka, nawet pluszowego misia, którego wybrała sama. „Będzie dobrze” – powtarzała mi przez całą ciążę. A ja jej wierzyłem.

Czas zwolnił. Zza drzwi dobiegały krzyki lekarzy i szelest narzędzi. W głowie miałem tylko jedno: „Nie możesz jej stracić. Nie możesz zostać sam”.

Po godzinie drzwi się otworzyły. Lekarz podszedł do mnie powoli, jakby każdy krok ważył tonę.

– Przykro mi… Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Kasia nie żyje.

Nie pamiętam, jak upadłem na kolana. Pamiętam tylko zimną podłogę i dłoń pielęgniarki na moim ramieniu. Ktoś podał mi zawiniątko – Michał spał spokojnie, nieświadomy tego, że jego mama już nigdy go nie przytuli.

Pierwsze dni po pogrzebie były jak zamglony sen. Wszyscy wokół mówili mi, że muszę być silny dla syna. Ale jak być silnym, gdy serce pęka na milion kawałków? Teściowa obwiniała mnie o śmierć Kasi.

– Gdybyś był bardziej stanowczy, gdybyś nie pozwolił jej rodzić naturalnie…

– To nie twoja wina – powtarzała moja mama, ale jej słowa odbijały się od ścian pustego mieszkania.

Michał płakał nocami. Ja płakałem razem z nim. Czułem się winny – za to, że żyję, za to, że nie mogłem jej uratować. Każda rzecz w domu przypominała mi Kasię: jej kubek z napisem „Najlepsza mama”, niedokończona książka na stoliku nocnym, jej zapach na poduszce.

Pewnej nocy usiadłem przy łóżeczku Michała i zacząłem mówić do Kasi:

– Przepraszam… Nie wiem, jak mam to zrobić bez ciebie. Boję się. Boję się każdego dnia.

W pracy patrzyli na mnie ze współczuciem. Szef zaproponował dłuższy urlop ojcowski, ale ja wróciłem po tygodniu – w domu było za cicho. Koledzy próbowali mnie pocieszać:

– Piotrek, dasz radę. Dla Michała musisz być twardy.

Ale ja nie chciałem być twardy. Chciałem tylko Kasię z powrotem.

Teściowa coraz częściej sugerowała, żebym oddał Michała pod jej opiekę:

– Ty sobie nie radzisz! On potrzebuje matki!

Kłóciliśmy się coraz częściej. Mama próbowała łagodzić sytuację:

– Zosia, Piotr daje z siebie wszystko…

Ale Zosia była nieugięta:

– To nie wystarczy! Kasia by tego nie chciała!

Czułem się osaczony. Każda decyzja była krytykowana: czy dobrze karmię Michała, czy odpowiednio go ubieram, czy nie jestem za bardzo roztrzęsiony.

Pewnego dnia Michał dostał gorączki. Pojechałem z nim na SOR. Lekarka spojrzała na mnie z politowaniem:

– Gdzie jest mama dziecka?

– Nie żyje – odpowiedziałem cicho.

Wróciłem do domu i długo patrzyłem w lustro. Widziałem tam człowieka złamanego, ale też kogoś, kto musi walczyć – dla syna.

Zacząłem szukać pomocy: grupa wsparcia dla samotnych ojców, psycholog. Na pierwszym spotkaniu ledwo wydusiłem z siebie słowo:

– Straciłem żonę przy porodzie… Nie wiem, jak żyć dalej.

Inni mężczyźni kiwali głowami ze zrozumieniem. Jeden z nich – Marek – podszedł po spotkaniu:

– Też przez to przeszedłem. To minie… Ale nigdy nie zapomnisz.

Z czasem nauczyłem się nowych rzeczy: jak przewijać dziecko jedną ręką, jak gotować kaszkę bez grudek, jak śpiewać kołysanki (choć fałszowałem niemiłosiernie). Michał zaczął się uśmiechać – pierwszy raz poczułem nadzieję.

Relacje z teściową powoli się poprawiały. Zaprosiłem ją na obiad:

– Zosiu, wiem, że ci ciężko… Ale Michał potrzebuje i ciebie, i mnie.

Płakała długo w moich ramionach. Może pierwszy raz zobaczyła we mnie nie winnego chłopca, ale ojca walczącego o swoje dziecko.

Dziś mijają dwa lata od śmierci Kasi. Michał biega po mieszkaniu z pluszowym misiem i woła:

– Tata! Patrz!

Czasem myślę o tym dniu w szpitalu i pytam siebie: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy kiedykolwiek przestanę czuć tę pustkę?

Ale patrząc na syna wiem jedno: muszę żyć dalej – dla niego i dla niej.

Czy można nauczyć się być rodzicem w pojedynkę? Czy kiedyś przestanę czuć winę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?