„Moje wnuki rzadko widują świeże owoce, a ja wydaję fortunę na karmę dla kota” – historia rodzinnych konfliktów i samotności

— Naprawdę, mamo, nie rozumiem, jak możesz wydawać tyle pieniędzy na te swoje koty, skoro twoje wnuki rzadko widują świeże owoce! — głos Magdy, mojej synowej, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy blacie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z wyrzutem.

Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć ostro, ale powstrzymałam się. Zamiast tego spojrzałam przez okno na szare niebo nad blokowiskiem i poczułam znajome ukłucie samotności.

— Magdo, przecież to nie tak… — zaczęłam cicho, ale ona już była w swoim żywiole.

— Nie tak? — przerwała mi. — W zeszłym tygodniu kupiłaś tej swojej Kici jakieś luksusowe saszetki za czterdzieści złotych! A dzieci? Kiedy ostatnio kupiłaś im coś zdrowego?

Westchnęłam ciężko. Mój syn, Tomek, siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Zawsze tak robił, kiedy nie chciał się mieszać w nasze sprzeczki. Ale ja wiedziałam, że słucha każdego słowa.

— To nie jest takie proste — powiedziałam w końcu. — Koty mają tylko mnie. Dzieci mają was.

Magda przewróciła oczami.

— Tak, mają nas. Ale czy to znaczy, że babcia nie powinna się nimi interesować? — Jej głos drżał od emocji.

Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka lat temu przychodziła do mnie z uśmiechem i prosiła o przepis na szarlotkę. Teraz między nami była przepaść.

— Interesuję się nimi — powiedziałam cicho. — Ale nie wiem już, jak mam to robić.

Magda westchnęła i wyszła z kuchni. Zostałam sama z Tomkiem i ciszą, która była gorsza niż krzyk.

— Mamo… — odezwał się w końcu mój syn. — Może rzeczywiście mogłabyś czasem kupić dzieciom coś ekstra? Wiesz, one bardzo lubią twoje ciasta.

Poczułam łzy pod powiekami. Przecież ja też kocham swoje wnuki. Ale od kiedy zmarł mój mąż, a dzieci wyprowadziły się z domu, koty stały się moją rodziną. To one witają mnie rano, to one mruczą przy moich nogach wieczorem. To dla nich wstaję z łóżka.

Pamiętam dzień, kiedy przygarnęłam Kicię ze schroniska. Była taka chuda i przestraszona. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę jej cierpieć głodu ani zimna. Może dlatego tak bardzo dbam o nią i o Mruczka?

Ale czy to znaczy, że zaniedbuję własną rodzinę?

Następnego dnia poszłam do sklepu i kupiłam kilogram jabłek i bananów. Zapakowałam je do torby i pojechałam do Tomka i Magdy. Dzieci bawiły się w salonie.

— Babciu! — zawołała Zosia na mój widok i rzuciła mi się na szyję.

— Przyniosłam wam owoce — powiedziałam z uśmiechem.

Zosia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Super! Mama mówiła, że owoce są zdrowe!

Magda patrzyła na mnie z kuchni. W jej oczach widziałam ulgę, ale też coś jeszcze — może cień wstydu?

Usiadłyśmy razem przy stole. Próbowałam zagaić rozmowę o szkole dzieci, o ich ulubionych bajkach, ale czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Kicia przysunęła się do mnie i zaczęła mruczeć. Pogłaskałam ją po głowie.

— No już, maleńka — szepnęłam. — Ty przynajmniej zawsze się cieszysz, kiedy wracam do domu.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy naprawdę jestem złą babcią? Czy można kochać zwierzęta i jednocześnie być dobrą dla ludzi?

Kilka dni później Magda zadzwoniła do mnie sama.

— Mamo… przepraszam za tamto. Może trochę przesadziłam. Po prostu czasem czuję się zmęczona i mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie.

— Rozumiem cię — odpowiedziałam szczerze. — Też czasem czuję się samotna.

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Zaczęłyśmy częściej rozmawiać przez telefon. Czasem Magda pytała mnie o rady dotyczące dzieci, czasem opowiadała o swoim dniu.

Ale koty nadal były moją codziennością. Kiedyś Tomek zapytał mnie:

— Mamo, dlaczego te koty są dla ciebie takie ważne?

Zamyśliłam się wtedy na chwilę.

— Bo one nigdy mnie nie oceniają — odpowiedziałam cicho. — Po prostu są.

Czasem myślę sobie: czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnymi potrzebami? Czy można być dobrą babcią i jednocześnie kochać swoje zwierzęta ponad wszystko?

A wy co o tym myślicie? Czy miłość do zwierząt może przesłaniać relacje rodzinne? Czy to ja jestem egoistką?