„Nie wytrzymam tego dłużej” – Historia o miłości, która stała się polem walki

„Jeśli jeszcze raz przyniesiesz to do domu, każę ci to zjeść razem z opakowaniem!” – jej głos przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałem z torbą zakupów w ręku, patrząc na Zuzę, która stała naprzeciwko mnie z zaciśniętymi pięściami. W jej oczach widziałem gniew, ale też coś więcej – rozczarowanie, może nawet pogardę. Przez chwilę miałem ochotę rzucić wszystko na podłogę i wyjść, ale coś mnie powstrzymało. Może to był strach, a może jeszcze resztki nadziei, że uda nam się dogadać.

Nasza relacja od początku była jak pole minowe. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ona była gwiazdą wydziału prawa, ja – cichym chłopakiem z małego miasta pod Tarnowem. Zuza miała w sobie coś magnetycznego, coś, co sprawiało, że wszyscy chcieli być blisko niej. Była pewna siebie, błyskotliwa i zawsze wiedziała, czego chce. Ja byłem jej przeciwieństwem – nieśmiały, trochę zagubiony w wielkim mieście, ale z marzeniami o spokojnym życiu.

Na początku wydawało mi się, że się uzupełniamy. Ona pokazywała mi świat, którego nie znałem – drogie restauracje, modne kluby, znajomych z wpływowych rodzin. Ja wnosiłem do jej życia odrobinę prostoty i szczerości. Przynajmniej tak mi się wydawało. Szybko jednak okazało się, że Zuza nie znosi sprzeciwu. Wszystko musiało być po jej myśli – od wyboru filmu na wieczór po to, co jemy na śniadanie.

Pamiętam pierwszy poważny konflikt. Była sobota rano, chciałem zrobić jej niespodziankę i przyniosłem do łóżka świeże bułki z pobliskiej piekarni. Zamiast uśmiechu zobaczyłem grymas niezadowolenia.

– Przecież mówiłam ci, że nie jem glutenu! – rzuciła zirytowana.

– Myślałem, że raz nie zaszkodzi…

– Myślałeś? Lepiej przestań myśleć za mnie!

Wtedy po raz pierwszy poczułem się jak intruz we własnym życiu. Ale przecież ją kochałem. Wierzyłem, że to tylko chwilowe spięcia, że każda para przez to przechodzi.

Z czasem było tylko gorzej. Zuza coraz częściej krytykowała moje wybory – ubrania, znajomych, nawet sposób mówienia. Jej rodzice byli tacy sami – wymagający, chłodni, traktujący mnie jak kogoś gorszego. Pamiętam święta u nich w domu w Zakopanem. Siedziałem przy stole i słuchałem, jak jej ojciec opowiada o swoich sukcesach w biznesie, a matka poprawiała mnie za każdym razem, gdy powiedziałem coś „nieelegancko”. Zuza patrzyła na mnie z politowaniem.

– Może powinieneś popracować nad swoim akcentem? – rzuciła kiedyś podczas kolacji.

Zaciskałem zęby i milczałem. Nie chciałem robić sceny.

Ale najgorsze były codzienne drobiazgi. Każda decyzja musiała być konsultowana z Zuzą. Nawet zakupy spożywcze były powodem do kłótni. Pewnego dnia przyniosłem do domu jej ulubione czekoladki – chciałem ją przeprosić za wcześniejszą sprzeczkę.

– Po co to kupiłeś? Przecież mówiłam ci sto razy, że jestem na diecie! – krzyczała.

– Chciałem ci zrobić przyjemność…

– Jeśli jeszcze raz przyniesiesz to do domu, każę ci to zjeść razem z opakowaniem!

To wtedy poczułem, że coś we mnie pęka. Zacząłem unikać domu, spędzałem więcej czasu w pracy albo u kolegi Tomka. On był jedyną osobą, która rozumiała moją sytuację.

– Stary, musisz coś z tym zrobić – mówił mi pewnego wieczoru przy piwie w barze na Kazimierzu. – To nie jest normalne.

– Ale ja ją kocham…

– Miłość to nie więzienie.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Pewnego dnia Zuza przyszła do domu wcześniej niż zwykle. Zastała mnie siedzącego na kanapie z laptopem na kolanach.

– Co robisz? – zapytała chłodno.

– Piszę CV…

– Po co? Przecież masz dobrą pracę.

– Chcę coś zmienić…

– Zawsze coś chcesz zmieniać! Nigdy nie jesteś zadowolony!

Wybuchła awantura. Krzyczała, że jestem niewdzięczny, że wszystko robi dla mnie, a ja tego nie doceniam. Ja krzyczałem, że mam już dość kontroli i wiecznych pretensji. W końcu wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.

Siedziałem wtedy długo w ciszy. Patrzyłem na nasze wspólne zdjęcia na ścianie i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy naprawdę byłem taki beznadziejny? Czy może to ona miała problem?

Następne dni były jeszcze gorsze. Zuza wracała późno do domu, unikała rozmów. Ja czułem się coraz bardziej samotny i zagubiony. W końcu postanowiłem porozmawiać z jej matką – miałem nadzieję, że może ona mi pomoże.

– Pani Anno… ja już nie wiem, co robić…

Spojrzała na mnie chłodno.

– Moja córka zawsze była wymagająca. Jeśli nie potrafisz tego zaakceptować, może powinieneś odejść?

Te słowa były jak policzek.

Wróciłem do mieszkania i zacząłem pakować swoje rzeczy. Zuza przyszła późno w nocy.

– Co robisz? – zapytała zdziwiona.

– Odchodzę.

Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. W jej oczach zobaczyłem łzy – pierwszy raz od dawna.

– Naprawdę? Tak po prostu?

– Nie mogę już dłużej żyć w strachu przed twoją reakcją na każdą drobnostkę. Kocham cię, ale muszę zacząć kochać też siebie.

Nie odpowiedziała. Odeszła do sypialni i zamknęła drzwi.

Wyprowadziłem się następnego dnia rano. Przez kilka tygodni czułem pustkę i żal. Ale z każdym dniem odzyskiwałem siebie. Zacząłem spotykać się ze znajomymi, wróciłem do swoich pasji – fotografii i biegania po Błoniach.

Czasami zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś inaczej. Czy gdybym był bardziej stanowczy od początku, nasza relacja wyglądałaby inaczej? A może po prostu nie byliśmy dla siebie stworzeni?

Czy warto trwać w związku tylko dlatego, że boimy się samotności? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza? Może czasem trzeba mieć odwagę odejść – dla własnego dobra.