Moja przyszła synowa – obca w moim domu? Historia o tym, jak trudno zbudować mosty, gdy ktoś nie chce ich przejść

– Znowu nie przyszła? – zapytałam, patrząc na pusty talerz przy stole.

Mój syn, Michał, spuścił wzrok i zaczął bawić się widelcem. – Kasia miała dużo pracy, mamo. Przeprasza.

Westchnęłam ciężko. To już trzeci raz w tym miesiącu. Od kiedy Michał przedstawił nam Kasię jako swoją narzeczoną, próbowałam wszystkiego: zapraszałam ją na obiady, proponowałam wspólne wyjścia do teatru, nawet zapisałam się na kurs gotowania, żeby przygotować jej ulubione dania. Ale ona zawsze miała wymówkę. Praca, zmęczenie, spotkanie z koleżanką. Zawsze coś.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy przyszła do naszego domu. Byłam tak podekscytowana! Ubrałam najlepszą sukienkę, upiekłam sernik według przepisu mojej mamy. Chciałam, żeby poczuła się jak u siebie. Ale Kasia siedziała sztywno przy stole, odpowiadała półsłówkami i nawet nie spojrzała mi w oczy. Po kolacji powiedziała tylko: „Dziękuję” i wyszła pierwsza za drzwi.

– Może ona po prostu jest nieśmiała? – próbował mnie pocieszać mąż, Andrzej. Ale ja czułam coś więcej niż nieśmiałość. To była obojętność. Jakbyśmy byli dla niej zupełnie niewidoczni.

Zaczęłam analizować każde nasze spotkanie. Czy powiedziałam coś nie tak? Może za bardzo się narzucałam? Może powinnam dać jej więcej przestrzeni? Ale przecież to naturalne, że chcę poznać kobietę, która ma zostać żoną mojego jedynego syna!

Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę Michała przez telefon:

– Wiem, że nie jest łatwo… Ale mama naprawdę się stara… Tak, wiem, czasem bywa nachalna… Ale ona po prostu chce cię poznać…

Serce mi się ścisnęło. Nachalna? Czy naprawdę taka jestem? Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każde swoje słowo i gest.

Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Napisałam Kasi wiadomość: „Może spotkamy się tylko we dwie? Na kawę? Chciałabym cię lepiej poznać.” Odpisała po kilku godzinach: „Nie wiem, czy to dobry pomysł. Mam dużo pracy.”

Zrezygnowana usiadłam w kuchni i zaczęłam płakać. Andrzej próbował mnie pocieszyć:

– Daj jej czas. Może ona po prostu nie miała dobrej relacji z własną rodziną?

Ale ja czułam się odrzucona. Jakby ktoś zamknął przede mną drzwi do świata mojego syna.

Wkrótce zaczęły się spięcia z Michałem. – Mamo, proszę cię, nie naciskaj na Kasię! Ona tego nie lubi! – mówił coraz ostrzej.

– A co ja mam robić? Udawać, że jej nie ma? Przecież chcę tylko dobrze!

– Czasem twoje „dobrze” to za dużo… – rzucił i wyszedł z pokoju.

Zaczęłam zauważać, że Michał coraz rzadziej do nas zagląda. Kiedyś dzwonił codziennie, teraz raz na tydzień. Zawsze był moim oczkiem w głowie – wychowywałam go sama przez kilka lat, zanim poznałam Andrzeja. Byliśmy ze sobą bardzo blisko. A teraz miałam wrażenie, że ktoś mi go zabiera.

W święta postanowiłam zrobić ostatni krok – zaprosiłam Kasię i jej rodziców na wspólną Wigilię. Przygotowałam wszystko perfekcyjnie: barszcz z uszkami, karpia po żydowsku, makowiec według rodzinnej receptury.

Kasia przyszła z rodzicami punktualnie. Jej matka była chłodna i oficjalna, ojciec milczący. Kasia przez całą kolację patrzyła w talerz. Gdy poprosiłam ją o pomoc przy podawaniu dań, powiedziała tylko: „Nie trzeba.”

Po kolacji próbowałam zagaić rozmowę:

– Kasiu, może opowiesz nam coś o swojej pracy?

Wzruszyła ramionami:

– Nie ma o czym mówić.

Cisza zrobiła się gęsta jak śmietana w serniku.

Po Wigilii Michał podszedł do mnie w kuchni:

– Mamo… Proszę cię… Nie rób tego więcej.

– Czego?

– Nie zmuszaj Kasi do rozmowy. Ona tego nie znosi.

– Ale jak mam ją poznać?

– Może po prostu zaakceptuj to, jaka jest?

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Przez kolejne tygodnie wycofałam się zupełnie. Przestałam dzwonić do Michała codziennie, przestałam zapraszać Kasię na obiady. Skupiłam się na sobie – zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z koleżankami z liceum.

Któregoś dnia zadzwonił Michał:

– Mamo… Kasia chciałaby przyjść na obiad. Sama zaproponowała.

Serce mi zabiło mocniej.

Przyszli razem w niedzielę. Kasia była cicha jak zwykle, ale tym razem sama zapytała mnie o przepis na sernik. Rozmawiałyśmy chwilę o gotowaniu. To było niewiele, ale dla mnie – ogromny krok naprzód.

Wieczorem Michał przytulił mnie i powiedział:

– Dziękuję, mamo.

Zrozumiałam wtedy jedno: czasem trzeba odpuścić i pozwolić drugiej osobie być sobą. Nie każdy musi być taki jak my. Nie każdy musi chcieć bliskości od razu.

Ale do dziś zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można naprawdę zbudować rodzinę bez wzajemnego zaangażowania? A może czasem trzeba pogodzić się z tym, że nie wszyscy będą nas kochać tak samo?