„Tak, to ja zainicjowałam rozwód. Chcę wreszcie żyć dla siebie” – Historia pani Barbary z Poznania
– Mamo, czy ty naprawdę to zrobiłaś? – Głos Agaty drżał, a jej oczy były szeroko otwarte ze zdumienia. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez trzydzieści pięć lat podawałam obiady, śniadania i kolacje. Tym razem jednak nie było na nim nic poza filiżanką herbaty i moimi drżącymi dłońmi.
– Tak, Agato. To ja złożyłam pozew o rozwód – odpowiedziałam cicho, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad Poznaniem. W tej chwili czułam się lżejsza niż kiedykolwiek wcześniej, ale jednocześnie miałam wrażenie, że zaraz się rozpadnę na kawałki.
Agata milczała przez dłuższą chwilę. W końcu westchnęła i zapytała:
– Ale dlaczego teraz? Po tylu latach?
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi obrazy z całego życia: młoda dziewczyna zakochana w przystojnym chłopaku z sąsiedztwa, ślub w małym kościele na Jeżycach, narodziny Agaty i potem Pawła. Potem codzienność – pranie, gotowanie, sprzątanie. I on – Andrzej. Mój mąż. Zawsze wymagający, zawsze niezadowolony, zawsze oczekujący.
– Bo już nie mam siły – wyszeptałam. – Przez całe życie byłam dla was wszystkich. Dla dzieci, dla niego. Nigdy nie miałam czasu dla siebie. Nawet kiedy zachorowałam na zapalenie płuc, on tylko zapytał, czy będzie obiad.
Agata spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Ale przecież tata cię kocha…
Zaśmiałam się gorzko.
– Kocha? On kocha wygodę. Kocha czyste koszule w szafie i ciepły obiad na stole. Ale mnie? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zapytał, jak się czuję. Albo czy czegoś potrzebuję.
W mojej głowie rozbrzmiewały słowa Andrzeja zaledwie kilka dni temu:
– Znowu nie ma mleka? Przecież mówiłem ci wczoraj!
– Andrzeju, jestem zmęczona. Może sam pójdziesz do sklepu?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Ja? Przecież ty masz czas! Cały dzień siedzisz w domu!
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam się jak mebel – użyteczny, ale niewidzialny. Przez lata tłumaczyłam sobie, że taka jest rola żony i matki. Że tak trzeba. Ale teraz… Teraz miałam już dość.
Agata zaczęła płakać.
– Mamo… Co teraz będzie?
Podeszłam do niej i objęłam ją mocno.
– Nie wiem, kochanie. Ale wiem jedno: nie chcę umrzeć jako kobieta, której życie przeszło obok niej. Chcę jeszcze coś przeżyć. Może nauczyć się tańczyć? Albo pojechać nad morze sama?
W tym momencie do kuchni wszedł Paweł, mój młodszy syn. Spojrzał na nas podejrzliwie.
– Co tu się dzieje?
Agata otarła łzy.
– Mama… Mama chce się rozwieść z tatą.
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Żartujesz sobie chyba?! Po tylu latach? Przecież tata sobie nie poradzi!
Poczułam wściekłość.
– A ja? Ja przez trzydzieści pięć lat radziłam sobie ze wszystkim sama! Czy ktoś się tym przejmował?
Paweł spuścił wzrok.
– Ale co powiemy rodzinie? Babci? Sąsiadom?
Westchnęłam ciężko.
– Powiemy prawdę. Że mama już nie chce być służącą we własnym domu.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wartą jesienią. Andrzej chodził obrażony, trzaskał drzwiami i rzucał kąśliwe uwagi:
– Zobaczysz, jeszcze będziesz żałować!
Ale ja już nie żałowałam niczego. Każdego dnia czułam się coraz bardziej wolna. Zaczęłam wychodzić na spacery do parku Sołackiego, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów i po raz pierwszy od lat kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, odważną, zupełnie nie w moim stylu.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja siostra Irena.
– Basia… Słyszałam od mamy. Naprawdę chcesz to zrobić?
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Chcę żyć po swojemu.
Irena milczała przez chwilę.
– Wiesz… Zawsze ci zazdrościłam odwagi. Ja nigdy bym się nie odważyła.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Może jeszcze wszystko przed tobą?
Nie wszyscy mnie rozumieli. Niektórzy sąsiedzi zaczęli unikać mnie na klatce schodowej. Mama powiedziała mi wprost:
– Basia, kobieta powinna trwać przy mężu do końca życia!
Ale ja już nie chciałam być tylko „żoną Andrzeja”. Chciałam być Basią – kobietą z marzeniami i planami na przyszłość.
Dziś siedzę przy tym samym stole i patrzę na swoje ręce – spracowane, ale silne. Wiem, że czeka mnie trudny czas: samotność, może strach przed nowym życiem. Ale wiem też, że zasługuję na szczęście.
Czy to źle chcieć czegoś więcej po sześćdziesiątce? Czy kobieta ma prawo zacząć wszystko od nowa? Może właśnie teraz jest najlepszy moment, by wreszcie być sobą.