Miłość na rozdrożu: Historia Zuzanny z Warszawy
– Znowu wracasz sama? – głos mojej mamy rozbrzmiał w przedpokoju, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. Jej spojrzenie, pełne troski i lekkiego rozczarowania, świdrowało mnie na wskroś. – Zuzanno, ile ty już masz lat? Trzydzieści dwa? Może czas pomyśleć poważnie o rodzinie?
Westchnęłam ciężko, czując jak narasta we mnie fala frustracji. Przecież próbuję. Próbuję każdego dnia, każdej nocy, na każdym spotkaniu, na każdej randce. Ale czy to moja wina, że nie mogę znaleźć tego jedynego? Warszawa tętni życiem, wszędzie ludzie, pary, śmiech, a ja czuję się coraz bardziej samotna.
Weszłam do kuchni, gdzie mama już szykowała herbatę. – Mamo, proszę cię… – zaczęłam, ale ona tylko machnęła ręką.
– Nie chcę cię poganiać, ale twoja kuzynka Ola już ma drugie dziecko. A ty? Ciągle sama. Może za bardzo wybrzydzasz?
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam kolejnej kłótni. Wiedziałam, że mama nie robi tego ze złośliwości. Ona po prostu się martwi. Ale czy naprawdę powinnam wiązać się z kimkolwiek tylko po to, żeby nie być sama?
Wieczorem leżałam w łóżku i przewijałam wiadomości na Tinderze. Kolejny raz. Kolejne rozczarowanie. „Hej, co tam?” – napisał Michał. Odpisałam z grzeczności, ale już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Po kilku wymienionych zdaniach rozmowa umarła śmiercią naturalną.
Następnego dnia spotkałam się z moją przyjaciółką Martą w kawiarni na Nowym Świecie. – Zuza, musisz przestać się tak przejmować – powiedziała, mieszając kawę. – Może po prostu za bardzo chcesz? Może to odstrasza facetów?
– Ale jak mam przestać chcieć? – zapytałam bezradnie. – Wszyscy wokół są w związkach, mają dzieci, planują wakacje razem… A ja? Nawet nie mam z kim pójść do kina.
Marta spojrzała na mnie ze współczuciem. – Może spróbuj czegoś nowego? Wyjdź poza swoją strefę komfortu. Zapisz się na jakieś zajęcia, kurs tańca albo gotowania. Tam poznasz ludzi inaczej niż przez aplikacje.
Pomyślałam o tym długo tego wieczoru. Może rzeczywiście powinnam spróbować czegoś innego? Ale przecież już próbowałam! Byłam na speed datingu – katastrofa. Chodziłam na jogę – same kobiety. Nawet zapisałam się na kurs fotografii – tam wszyscy byli zajęci albo nie w moim typie.
W pracy też nie było lepiej. Mój szef, pan Marek, był miły, ale żonaty od dwudziestu lat. Koledzy z działu IT? Jeden miał dziewczynę w Norwegii, drugi był gejem, trzeci traktował mnie jak powietrze.
Czasami zastanawiałam się, czy problem nie leży we mnie. Może jestem za wymagająca? Może za bardzo skupiam się na drobiazgach? Ale przecież nie chcę być z kimś tylko po to, żeby nie być sama.
Pewnego wieczoru mama przyszła do mojego pokoju i usiadła na łóżku obok mnie.
– Zuza… Ja wiem, że ci ciężko. Ale może powinnaś dać szansę temu Michałowi? Przynajmniej spróbuj.
Spojrzałam na nią bezradnie.
– Mamo, ja próbuję… Ale nie czuję nic do niego. Nie chcę nikogo oszukiwać.
Mama westchnęła i pogłaskała mnie po włosach.
– Chcę tylko twojego szczęścia.
Wiedziałam o tym. Ale czy szczęście naprawdę zależy od tego, czy mam chłopaka?
Kilka dni później poszłam na randkę z Pawłem – poznałyśmy się przez wspólnych znajomych. Był miły, inteligentny, miał dobrą pracę i własne mieszkanie na Mokotowie. Wszystko wydawało się idealne… do momentu, gdy zaczął mówić o swojej byłej dziewczynie przez pół godziny bez przerwy.
Wróciłam do domu rozbita i zmęczona. Mama czekała w kuchni z kolacją.
– I jak było?
– Tak jak zawsze – odpowiedziałam cicho.
Czułam się coraz bardziej przytłoczona oczekiwaniami innych i własnym poczuciem porażki. Każda kolejna randka była jak egzamin, który oblewam.
W pracy zaczęłam unikać rozmów o życiu prywatnym. Koledzy żartowali z mojej „niezależności”, a koleżanki opowiadały o swoich dzieciach i mężach. Czułam się jak outsiderka.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ola – ta sama kuzynka, którą mama zawsze stawiała mi za wzór.
– Zuza… Wiem, że mama cię porównuje do mnie. Ale uwierz mi, moje życie też nie jest idealne. Czasem zazdroszczę ci tej wolności…
Zaskoczyła mnie tym wyznaniem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Czasem mam ochotę rzucić wszystko i pojechać gdzieś sama…
Ta rozmowa dała mi do myślenia. Może każdy ma swoje problemy? Może nie warto porównywać się do innych?
Minął kolejny miesiąc. Próbowałam nowych rzeczy: zapisałam się na warsztaty ceramiczne, zaczęłam biegać w Łazienkach Królewskich, nawet pojechałam sama na weekend do Krakowa. Poznałam kilku ciekawych ludzi, ale żaden z nich nie stał się „tym jedynym”.
Czasami nachodziły mnie chwile zwątpienia. Czy jestem skazana na samotność? Czy może po prostu jeszcze nie nadszedł mój czas?
Ostatnio coraz częściej myślę o tym, że może powinnam zaakceptować siebie taką, jaka jestem – z moimi wadami i zaletami, z moją samotnością i niezależnością. Może wtedy łatwiej będzie mi znaleźć kogoś, kto pokocha mnie naprawdę?
Patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę potrzebuję kogoś do szczęścia? A może szczęście zaczyna się od tego, żeby pokochać samą siebie?
Co wy o tym myślicie? Czy warto szukać miłości za wszelką cenę? A może lepiej poczekać i pozwolić życiu samemu napisać scenariusz?