Dopóki się z nim nie rozwiedzie, nie dostanie od nas ani grosza: Historia matki, która postawiła ultimatum własnej córce

– Mamo, proszę cię, nie zostawiaj mnie teraz… – głos Magdy drżał, a w oczach miała łzy. Stała w progu naszej kuchni, trzymając na rękach małego Jasia, a obok niej stała Zosia, przytulając się do jej nogi. Patrzyłam na nią i czułam, jak serce mi pęka. Ale wiedziałam, że nie mogę się już cofnąć.

– Magda, ile razy mamy o tym rozmawiać? – mój głos był twardszy, niż chciałam. – Dopóki nie podejmiesz decyzji o rozstaniu z Tomkiem, nie dostaniesz od nas ani grosza. Nie mogę dłużej patrzeć, jak się męczysz przez jego lenistwo.

Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole i milczał. Zawsze był bardziej wyrozumiały dla Tomka niż ja. Ale nawet on ostatnio zaczął tracić cierpliwość. Tomek od roku nie miał stałej pracy. Raz dorabiał na budowie, raz coś przewoził dla znajomego. Ale to wszystko były grosze – nie wystarczało nawet na rachunki. Magda była na urlopie macierzyńskim po urodzeniu Jasia i ledwo wiązała koniec z końcem. Przez ostatnie miesiące to my płaciliśmy za ich czynsz i kupowaliśmy pieluchy dla dzieci.

Pamiętam dzień, kiedy Magda przyszła do nas po raz pierwszy z prośbą o pomoc. Była wtedy w ciąży z Jasiem, a Tomek właśnie stracił kolejną pracę. „Mamo, tylko na chwilę… Jak Tomek znajdzie coś stałego, oddamy wam wszystko” – mówiła wtedy. Minął rok i nic się nie zmieniło.

– On się stara… – szepnęła teraz Magda, ale nawet ona nie brzmiała przekonująco.

– Stara się? – powtórzyłam z goryczą. – Magda, on nawet nie szuka pracy! Całe dnie siedzi przed komputerem albo spotyka się z kolegami. Ty harujesz, a on…

– Przestań! – przerwała mi nagle. – To mój mąż! Kocham go!

Zrobiło mi się jej żal. Pamiętałam siebie sprzed lat – młodą dziewczynę zakochaną po uszy w Andrzeju, gotową bronić go przed całym światem. Ale Andrzej zawsze był odpowiedzialny. Tomek… Tomek był inny.

Wieczorami kłóciliśmy się z mężem o to, co robić dalej.

– Może przesadzasz? – mówił Andrzej cicho. – Może Tomek naprawdę ma trudny okres? Wiesz, jak jest na rynku pracy…

– Andrzej, on nawet nie wysyła CV! – odpowiadałam sfrustrowana. – Magda jest wykończona. Dzieci są zaniedbane. Ile jeszcze mamy ich utrzymywać?

W końcu podjęłam decyzję. Musiałam postawić granicę. Zadzwoniłam do Magdy i powiedziałam jej wszystko wprost: „Dopóki nie odejdziesz od Tomka albo on nie zacznie pracować na poważnie, nie dostaniesz od nas pieniędzy”.

Przez kilka dni nie odbierała telefonu. W nocy budziłam się zlękniona: co jeśli zrobiłam błąd? Co jeśli dzieci będą głodne? Ale potem przypominałam sobie jej zmęczoną twarz i wiedziałam, że muszę ją zmusić do działania.

W końcu przyszła do nas z dziećmi. Była blada i zapuchnięta od płaczu.

– Mamo… ja nie dam rady sama…

– Dasz radę – powiedziałam cicho, choć sama w to nie wierzyłam.

Tomek zadzwonił do mnie następnego dnia.

– Pani Aniu, dlaczego pani się tak na mnie uwzięła? Przecież ja próbuję…

– Tomek, masz rodzinę na utrzymaniu! Próbować to za mało! – krzyczałam do słuchawki.

Rozłączył się bez słowa.

Wieczorem Andrzej przyszedł do mnie do sypialni.

– Może przesadziliśmy? – zapytał cicho.

– A może właśnie uratowaliśmy Magdę przed życiem w nędzy? – odpowiedziałam z goryczą.

Minęły dwa tygodnie ciszy. Magda przestała przychodzić. Nie odbierała telefonu. Zaczęłam się bać o wnuki. W końcu pojechałam do nich bez zapowiedzi.

Drzwi otworzył Tomek. Był nieogolony i śmierdział papierosami.

– Magda śpi – mruknął i zamknął mi drzwi przed nosem.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej próbował mnie pocieszyć:

– Może musi przejść przez to sama…

Ale ja wiedziałam, że to moja wina.

Kilka dni później Magda zadzwoniła wieczorem.

– Mamo… przepraszam…

– Za co?

– Za wszystko… Za to, że cię obarczam moimi problemami…

Płakałyśmy razem przez telefon.

Następnego dnia przyszła do nas z dziećmi. Była cicha i spokojna.

– Zdecydowałam się… Wyprowadzam się od Tomka – powiedziała nagle.

Zamarłam.

– Jesteś pewna?

– Tak. On się nie zmieni. A ja już nie mam siły walczyć za dwoje.

Przytuliłam ją mocno. W końcu poczułam ulgę – ale też ogromny smutek. Czy naprawdę musiałam doprowadzić do tego wszystkiego?

Dziś Magda mieszka z nami wraz z dziećmi. Szuka pracy na pół etatu i powoli odzyskuje spokój ducha. Tomek dzwoni czasem i błaga ją o powrót, ale ona jest nieugięta.

Często zastanawiam się nocami: czy miałam prawo postawić córkę przed takim wyborem? Czy miłość matki powinna mieć granice? A może czasem trzeba pozwolić bliskim upaść na dno, żeby mogli się podnieść sami?