Cisza wśród dziecięcego śmiechu: Historia Wiktorii, która zmieniła moje życie jako nauczycielki przedszkola
– Pani Aniu, czy mogę zostać tu jeszcze chwilę? – cichy głos Wiktorii przerwał gwar bawiących się dzieci. Spojrzałam na nią uważnie. Miała zaledwie pięć lat, a w jej oczach widziałam cień, którego nie powinno być u żadnego dziecka.
Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o szyby, a rodzice już dawno odebrali swoje pociechy. Tylko Wiktoria siedziała skulona w kącie sali, ściskając pluszowego misia. – Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam łagodnie, choć w środku czułam niepokój. To nie był pierwszy raz, kiedy dziewczynka nie chciała wracać do domu.
Wiktoria przyszła do naszej grupy we wrześniu. Od początku była inna – cicha, wycofana, nieśmiała. Unikała zabaw z rówieśnikami, nie śmiała się głośno jak inne dzieci. Zamiast tego obserwowała wszystko z boku, jakby bała się zrobić krok za daleko. Zauważyłam też, że często przychodziła do przedszkola w tych samych ubraniach, czasem niedopranych, czasem za cienkich na chłodne dni.
Pewnego dnia podczas zajęć plastycznych podeszłam do niej i zapytałam:
– Wiktorio, co rysujesz?
– Domek… – odpowiedziała szeptem.
– A kto tam mieszka?
– Ja i mama…
Zawahała się, po czym dodała: – Tata czasem krzyczy.
Zamarłam. Wiedziałam, że nie mogę dopytywać zbyt nachalnie, ale od tamtej pory zaczęłam baczniej ją obserwować. Zauważyłam siniaki na jej ramieniu. Tłumaczyła, że przewróciła się na placu zabaw. Ale coś mi nie pasowało.
Zadzwoniłam do mamy Wiktorii – pani Magdy. Odebrała po kilku sygnałach. Jej głos był zmęczony i rozdrażniony.
– Dzień dobry, tu Anna Nowak z przedszkola. Chciałam porozmawiać o Wiktorii…
– Coś się stało? – przerwała mi natychmiast.
– Nie, nic poważnego… tylko zauważyłam, że jest ostatnio bardzo wycofana. Może coś ją martwi?
– Ona zawsze taka była – rzuciła sucho. – Muszę kończyć.
Rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek dodać. Poczułam bezsilność i złość. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie miałam dowodów ani możliwości działania bez zgody rodziców.
W kolejnych tygodniach sytuacja się pogarszała. Wiktoria coraz częściej zostawała w przedszkolu do zamknięcia. Czasem odbierał ją ojciec – pan Marek. Był wysoki, postawny, zawsze milczący i chłodny. Kiedy przychodził po córkę, Wiktoria natychmiast milkła i spuszczała wzrok.
Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę dwóch chłopców:
– Wiktoria płakała w szatni.
– Bo tata na nią krzyczał.
Serce mi zamarło. Postanowiłam porozmawiać z dyrekcją.
– Pani Aniu, rozumiem pani troskę – powiedziała pani dyrektor. – Ale bez wyraźnych dowodów nie możemy zgłaszać sprawy do opieki społecznej.
– A jeśli coś jej się stanie? – zapytałam z rozpaczą.
– Musimy być ostrożni…
Czułam się jak więzień własnych zasad i procedur. Każdego dnia patrzyłam na Wiktorię i zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzyma.
W grudniu wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Przyszłam rano do pracy i zobaczyłam Wiktorię siedzącą na schodach przed przedszkolem. Była zapłakana i trzęsła się z zimna.
– Wiktorio! Co się stało?
Nie odpowiedziała. Przytuliłam ją mocno i zaprowadziłam do środka. Po chwili powiedziała cicho:
– Mama płakała całą noc… Tata krzyczał…
Łzy napłynęły mi do oczu.
Tego dnia nie wytrzymałam. Zadzwoniłam na policję i zgłosiłam podejrzenie przemocy domowej. Bałam się konsekwencji – dla siebie i dla Wiktorii – ale wiedziałam, że muszę coś zrobić.
Kilka dni później przyszli pracownicy opieki społecznej. Rozmawiali z rodzicami Wiktorii, ze mną i z dyrekcją. Przez kilka tygodni żyliśmy w napięciu – nikt nie wiedział, co będzie dalej.
W końcu dowiedziałam się od pani Magdy, że Marek dostał nakaz opuszczenia mieszkania. Wiktoria zaczęła powoli się otwierać. Zaczęła bawić się z innymi dziećmi, czasem nawet śmiała się głośno.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, ile takich dzieci jak Wiktoria codziennie przechodzi przez nasze przedszkole niezauważone. Ile razy zamykamy oczy na sygnały przemocy? Ile razy boimy się działać?
Często wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: czy zrobiłam wystarczająco dużo? Czy mogłam pomóc wcześniej? A Wy – co byście zrobili na moim miejscu?