Wróciłam do domu, do mężczyzny, którego kocham, ale moja córka nie chciała mnie zobaczyć. Dlaczego w wieku 57 lat wciąż nie mogę być szczęśliwa?

— Znowu wracasz? — głos mojej córki, Marty, przeszył ciszę mieszkania jak nóż. Stała w przedpokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z wyrzutem. Klucz jeszcze tkwił w zamku, a ja przez chwilę zawahałam się, czy nie powinnam po prostu wyjść z powrotem na klatkę schodową.

— Marto, przecież mówiłam ci, że wracam dzisiaj — odpowiedziałam cicho, zdejmując płaszcz. W środku czułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Mój narzeczony, Andrzej, wyszedł z kuchni z kubkiem herbaty i uśmiechnął się do mnie niepewnie. — Cześć, Haniu — powiedział cicho. — Dobrze, że już jesteś.

Chciałam rzucić mu się w ramiona, poczuć jego ciepło i bezpieczeństwo, ale obecność Marty skutecznie mnie powstrzymała. Ostatnie miesiące były dla nas wszystkich trudne. Po śmierci mojego męża przez lata żyłam sama. Kiedy poznałam Andrzeja na kursie tańca dla seniorów, poczułam się jak nastolatka. Znowu miałam motyle w brzuchu, a świat nabrał kolorów. Jednak dla Marty to był szok.

— Nie rozumiem cię, mamo — powiedziała kiedyś podczas kolacji. — Po co ci to wszystko? Przecież masz mnie i wnuki. Czy nie możesz po prostu być babcią?

Wtedy nie odpowiedziałam. Bałam się jej złości i rozczarowania. Ale dziś, stojąc w przedpokoju z walizką w ręku i narzeczonym obok, poczułam nagle bunt.

— Marto, mam prawo być szczęśliwa — powiedziałam stanowczo. — Ty masz swoją rodzinę, swoje życie. Ja też chcę mieć swoje.

Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Ale dlaczego musisz od razu wychodzić za mąż? Przecież nawet nie znasz go tak dobrze! — Jej głos drżał od emocji.

Andrzej spuścił wzrok. Wiedziałam, że czuje się tu obco. Przez ostatnie pół roku próbował zdobyć sympatię Marty i moich wnuków, ale bez skutku. Dla nich był intruzem, kimś, kto zabiera im babcię.

Wieczorem siedzieliśmy z Andrzejem w kuchni przy herbacie. — Może to wszystko nie ma sensu — powiedział cicho. — Może powinniśmy poczekać z tym ślubem.

Poczułam łzy napływające do oczu. — Andrzej… ja już tyle czekałam w życiu. Najpierw na lepsze czasy, potem na to, aż Marta dorośnie i zrozumie… A teraz mam czekać jeszcze dłużej?

Andrzej ujął moją dłoń. — Kocham cię, Haniu. Ale nie chcę być powodem twojego bólu.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam czasy, gdy byłam młodą matką i wszystko wydawało się proste: dom, praca w bibliotece, mąż wracający wieczorem do domu. Potem nagle zostałam sama i przez lata żyłam tylko dla Marty i wnuków. Teraz chciałam czegoś więcej — czy to naprawdę takie złe?

Następnego dnia Marta przyszła do mnie do pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i przez chwilę milczała.

— Mamo… boję się — wyszeptała nagle. — Boję się, że cię stracę.

Objęłam ją mocno. — Nie stracisz mnie, Marto. Ale musisz pozwolić mi żyć własnym życiem.

Patrzyła na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz od lat. — Nie wiem, czy potrafię…

Wiedziałam, że to będzie długa droga. Że jeszcze wiele rozmów przed nami, wiele łez i kłótni. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję.

Wieczorem siedzieliśmy wszyscy razem przy stole: ja, Andrzej, Marta i moje wnuki. Atmosfera była napięta, ale przynajmniej byliśmy razem.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę zasługuję na szczęście? Czy to egoizm chcieć czegoś więcej niż tylko roli matki i babci? Może powinnam po prostu pogodzić się z samotnością…

A może jednak warto walczyć o siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?