Syn obiecał mi wakacje życia. Nie spodziewałam się, jak bardzo mnie zrani…
– Mamo, nie martw się o pieniądze. Wszystko jest na mój koszt – powiedział Bartek, patrząc mi prosto w oczy, kiedy pakowałam walizkę w moim małym mieszkaniu na Pradze. Jego głos był pewny, a ja poczułam się tak, jakby ktoś w końcu docenił moje lata poświęceń. Przez całe życie starałam się być dla niego najlepszą matką, a teraz on chciał mi się odwdzięczyć.
Siedzieliśmy już w samochodzie, Bartek prowadził, obok niego jego żona Kasia, a z tyłu ja i ich córka Ola. Słońce wschodziło nad Warszawą, kiedy ruszaliśmy w stronę Władysławowa. W powietrzu czuć było ekscytację, ale też coś nieuchwytnego – może cień niepokoju? Kasia rzucała mi krótkie spojrzenia w lusterku, a Ola co chwilę pytała, czy już daleko.
Pierwsze dni były jak z bajki. Spacery po plaży, śmiech przy gofrach, wieczorne rozmowy na balkonie pensjonatu. Bartek kupował wszystko – obiady, bilety do fokarium, nawet nową kurtkę przeciwdeszczową, kiedy pogoda się popsuła. – Mamo, nie żałuj sobie! – powtarzał z uśmiechem. Czułam się jak królowa.
Ale już czwartego dnia coś zaczęło się zmieniać. Kasia coraz częściej milczała przy stole, a Bartek był rozdrażniony. Wieczorem usłyszałam ich kłótnię za cienką ścianą pokoju:
– Ile jeszcze będziemy wydawać na twoją matkę? – syknęła Kasia. – Przecież to miały być nasze wakacje!
– Obiecałem jej! – odpowiedział Bartek cicho, ale stanowczo.
– A ja obiecałam sobie, że nie będę niańczyć dorosłych ludzi!
Leżałam w łóżku, ściskając poduszkę. Nagle poczułam się jak intruz. Czy naprawdę byłam dla nich ciężarem?
Następnego dnia Bartek był chłodny. Na śniadaniu rzucił tylko: – Mamo, może dziś sama sobie coś kupisz? Musimy trochę oszczędzać.
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Wyciągnęłam portfel i poszłam do sklepu po bułkę i kefir. Ola patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Bartkiem. – Synku… jeśli to dla was problem, mogę wrócić do domu…
– Nie dramatyzuj, mamo – przerwał mi zirytowany. – Po prostu nie spodziewałem się, że wszystko będzie takie drogie.
Kasia nawet nie spojrzała mi w oczy. Czułam się coraz bardziej zbędna. Zaczęłam unikać wspólnych wyjść, zamykałam się w pokoju pod pretekstem bólu głowy.
Ostatniego dnia przed wyjazdem Ola przyszła do mnie z rysunkiem: „Babciu, kocham cię”. Uśmiechnęłam się przez łzy.
W drodze powrotnej nikt się nie odzywał. Bartek tylko raz rzucił: – Może następnym razem pojedziemy sami.
Wysiadłam pod swoim blokiem z ciężkim sercem i jeszcze cięższą walizką. Patrzyłam za odjeżdżającym samochodem i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Czy naprawdę bycie matką oznacza bycie ciężarem? Czy wdzięczność ma termin ważności? Może powinnam była odmówić tej podróży…